Rzeczy, których nie wyrzucił Marcin Wicha. O trudnej miłości i stracie

Wybranie idealnej książki, kiedy jest się mamą niemowlaka, nie należy do łatwych. Zwykle ma się maksymalnie 5 minut na sfinalizowanie zakupu, więc można się pomylić. Wbiegasz do księgarni, szukasz ulubionego działu, jest! Już tylko 3 minuty. Wybierasz w popłochu, już nieco poddenerwowana, że nie możesz się tym delektować, a przecież tak lubisz. Na szczęście zdarzają się dni, kiedy ta pierwsza, którą weźmiesz do ręki okazuje się strzałem w dziesiątkę. Na samą myśl, że już niebawem znów będziesz karmić niemowlę, a zatem też czytać, przebierasz nogami. Być może, całkiem nieświadomie, mówisz do książek, a one wtedy wiedzą, że należy nieco bardziej wysunąć się z półki?
Tego dnia przecież myślałam o rodzicach. O tym, że nie jestem idealną córką, że się czepiam, że czas odpuścić, postawić grubą kreskę, doceniać, kochać, być. A potem ta książka. “Rzeczy, których nie wyrzuciłem”. Autor: Marcin Wicha. Myślę: “Nie znam, ale tytuł ciekawy. Czego nie wyrzucił? I ta litera na okładce, specjalnie się nie zmieściła, czy to błąd w druku? No, gdzie, błąd w druku!” – mówię do siebie. Na odwrocie czytam: “Co zostaje po śmierci bliskiej osoby? Przedmioty, wspomnienia, urywki zdań… Narrator porządkuje książki i rzeczy po zmarłej matce. Jednocześnie rekonstruuje jej obraz (…)”. O minut. Biorę.

“Rzeczy, których nie wyrzuciłem”
“Rzeczy, których nie wyrzuciłem” to książka, w której autor próbuje pogodzić się ze stratą mamy, z którą prawdopodobnie nie miał idealnych relacji. (Kto z nas takie ma?) Z perspektywy czasu zauważa jej zalety, które równie dobrze mogą być wadami. Paradoksalnie, po śmierci staje się mu bardziej ludzka, bliższa. (Mogę się mylić). Podobnie jest z rzeczami, które po sobie zostawiła. Niby nikomu niepotrzebne, zwykła makulatura, “masa spadkowa”, a jednak każdej z tych rzeczy autor przygląda się z uwagą, nadając im kontekst i znaczenie. Nawiązuje do historii kraju, narodu, ale też swojej własnej, rodzinnej, przywołując wspomnienia z dzieciństwa. Zwyczajne sytuacje, takie jak wspólny zakup książki, były skrupulatnie przemyślane przez jego mamę, która precyzyjnie kształtowała charakter syna, ważąc każde słowo. Być może dzięki niej dzisiaj pisze? Marcin Wicha snuje rozważania nad jej niełatwym, mocnym charakterem, jednocześnie znajdując dla niego usprawiedliwienie. Tylko czy zawsze tak było?
Najtrudniej jest, gdy odchodzi. Wtedy milknie. “Milcząc, odzyskuje kontrolę nad słowami”.
To co piszę brzmi gorzko, wydaje się smutne. Jest takie. Niektóre opowieści jednak bawią – nie raz, nie dwa, przerywałam czytanie i przytaczałam je mężowi, po czym wspólnie się śmialiśmy. Im więcej jednak tego humoru, tym bardziej dojmująco wypada zakończenie. W oku kręci się łza, a w głowie wiruje ta sama myśl, dzięki której rozpoczęło się lekturę: “(…) czas odpuścić, postawić grubą kreskę, doceniać, kochać, być”.